Tych, którzy nie mieli okazji przyjść na klubowe spotkanie i prelekcję Michała Jastrzębskiego „Ao Ton Sai czyli wspinaczkowy raj” zapraszamy do przeczytania jego relacji na temat wspinania w Tajlandii. Można w niej znaleźć wiele praktycznych informacji przydatnych dla każdego wspinacza (i nie tylko) wybierającego się w ten rejon świata. Życzymy udanej lektury.
“Żeby uniknąć powielania opisów wspinania się w jednym z najpiękniejszych rejonów wspinaczkowych świata, postanowiłem oprzeć się na prospekcie, który przygotowywałem przed majową prezentacją dla członków KW Lublin.
Do Tajlandii wybraliśmy się głównie dlatego, że oprócz wspinania daje ona szansę zwiedzenia pięknego kraju, gdzie pogoda jest co do zasady stabilna podczas naszych zimowych miesięcy (tam jedynie albo pada, albo nie pada). W okresie od grudnia do końca marca deszcze są bardzo sporadyczne, trwają zazwyczaj kilka do kilkunastu minut. Poza tym okresem deszczu jest nieco więcej, opady mogą trwać pół dnia, ale chociażby porównując tabele dni deszczowych dla Warszawy i Bangkoku, dowiemy się że właśnie w Polsce deszczu jest więcej. W porze suchej zatem górnym ryzykiem będzie duża ilość mocnych promieni słońca, a w porze deszczowej stawiałbym nie na opady, a raczej monsun, który może mocno uniemożliwić dostanie się do Railey i Ton Sai, gdzie bez pomocy longtail boat (lokalne łódki „taksówki”) nie dotrzemy, ze względu na brak dostępu lądem. Niemniej głównym celem było zrobienie pierwszego wyciągu drogi Orange Chandeliers na Ao Nang Tower. Ostatecznie wyszły dwa z trzech wyciągów, a zapewne mieszanka radości wspinania bezpośrednio na wieży wystającej z morza, kończące się zacienienie drogi i trudność trzeciego wyciągu nie pozwoliła nam zrobić wszystkich trzech. Jednakże, z tego co wiem, wieża stoi do dziś i już za nami tęskni.
Loty do Tajlandii oscylują w granicach od 1800 do 3000 złotych w klasie ekonomicznej. Do Railey zaś polecam, po nocy czy dwóch w Bangkoku, dostać się również samolotem, żeby nie tracić czasu na połączenia autobusowe czy kolejowe. Cena podobna, a lot odbywa się na pokładach nowych maszyn, często w standardzie lepszym niż najlepsze europejskie linie lotnicze. Osobiście preferuję Bangkok Air, który dla klasy ekonomicznej oferuje dostęp do saloniku na lotnisku oraz + 5kg bagażu odprawianego za kartę klubową (standardowo jest 20 kg). Aktualnie każdy obywatel Polski może bez wizy przebywać na obszarze Królestwa Tajlandii 30 dni, aczkolwiek każdorazowo należy śledzić zmiany w zasadach wjazdowych, które potrafią zmieniać się rok po roku. 60-cio dniowa Wiza turystyczna kosztuje 130 zł.
W samym Bangkoku znalezienie noclegu nie stanowi jakiegokolwiek problemu, a one same są zazwyczaj tanie, a standard bardzo dobry. Często w cenie jest śniadanie, kotara przy łóżku, a materace szerokie nawet w dormach. Niemniej warto się kierować zasadą bliskiego dostępu do środków komunikacji (na jeden nocleg polecam Phaya Thay). Stolica Tajlandii jest miejscem zamieszkiwanym przez ponad 15 milionów osób (dane nieoficjalne). Dojazd z lotniska do centrum wygodnym Sky-train (ala metro) zajmuje łącznie około godziny (koszt 45 batów tajskich). W Bangkoku dostępne jest również metro, łodzie, taxi skutery. Standardowe taksówki, mogą ugrzęznąć w korkach, ale jeżeli się uprzemy to polecam aplikację Grab (tamtejszy Uber). Nie polecam jednakże ucieczek z taksówek bez zapłaty, tudzież zaczepek z Tajami. Często Ci niepozorni i uśmiechnięci ludzie mogą być uzbrojeni (na wypadek utarczek z awanturującymi się turystami).
Na miejscu mieliśmy ze sobą dwie liny. Jedna 60 i druga 70 metrów, około 15 + ekspresów oraz standardowy zestaw taśm, etc. Oczywiście dodatkowo można mieć w zapasie mechaniki, żeby się do-asekurować gdzie nie ma obicie tytanowego, o którym wspomnę później, lub wspinać tradycyjnie. Z tego co pamiętam, można było wyczytać sugestie, żeby brać linę 80 metrów, ale osobiście nie pamiętam drogi, gdzie takową można by użyć w pełnej krasie. Z pozostałych, standardowych rzeczy turystycznych polecam wziąć jak najmniej. Tajlandia słynie z mnogości i małej ceny
wszelkiego typu ubrań czy elektroniki. Niemniej ze względu na warunki, gdzie planowaliśmy spać, to jest bambusowy bungalow na kurzej nóżce w cenie poniżej 300 batów za osobę, wzięliśmy kawę mieloną plus mały czajnik, żeby na bieżąco grzać wodę lub/i myć owoce.
Samo Tonsai było i jest, choć nie lubię tego określenia, mekką wspinaczkową, gdzie pierwsi wspinacze wyznaczali drogi na początku lat 90-tych. Można tam spotkać wspinaczy z całego świata. Tuż obok znajduje się Railey, gdzie obok wspinaczy wypoczywają również bogaci turyści z Europy Zachodniej tudzież Rosji. Poruszanie się pomiędzy tymi dwiema lokalizacjami odbywać się może na 4 sposoby: ścieżką przez dżunglę, przez skałę, longtailami lub na piechotę po skałach i piasku przy niskim stanie wody. Obiecuję, że już w pierwszym momencie, gdy nasza łódka będzie
zbliżać się do Railey i Ton Sai zakochamy się w tych wypiętrzonych, ponad 100 metrowych skałach. Mocno urzeźbiony wapień ze stalaktytami, stalagmitami, tufami (kaloryferami). W okolicy znajdziemy również półotwarte jaskinie z przewieszonymi drogami klamkach, z wieloma miejscami na restowanie, ale również piony po krawądkach czy ostrą skałę wytrawioną wilgocią. Łącznie dróg jest 500 plus oraz rejon daje możliwości boulderingu i Deep Water Solo. Trudności dróg oscylują od 5 do 8c, niemniej dopiero poziom wspinaczkowy w granicach 6b daje wyższy komfort
pobytu (drogi wielowyciągowe są często kompilacją trudności zawierającą co najmniej 6b).
Drogi obite są tytanowymi boltami, ponieważ w tych warunkach atmosferycznych stal po 2 miesiącach potrafi całkowicie zardzewieć, bez widocznych wizualnych śladów korozji na zewnątrz. Obijanie tytanem zostało poniekąd sformalizowane w THAItanium Project, gdzie od 2011 roku założono już ponad 1300 tytanowych boltów. Drugim powszechnie stosowanym rodzajem punktu asekuracyjnego są slingi, wykonane z kawałków liny. Niestety stan ich jest różny, a bywa i tak, że 15-to metrowa droga posiada 3 takowe przeloty i nic po drodze. Niemniej istnieje drugi ciekawy
projekt: Retie the Knot – walentynki co roku, i polega na wymianie zużytych slingów.
Wspinanie w tym rejonie warto dobrze zaplanować, wziąć pod uwagę wystawę słoneczną, która w zasadzie determinuje lokalizację. Co prawda jest część sektorów znajdujących się w samej dżungli, ale nie jest ich najwięcej, a najpiękniejsze drogi potrafią być mocno nasłonecznione przez połowę dnia. Wieczorem, tuż przed zachodem słońca komary potrafią zaatakować ze zwiększonym natężeniem nawet bezpośrednio przy morzu. Z mojej strony dodam, że wspinanie na plaży jest mocno przereklamowane. Nie lubię wszędobylskiego piasku, a obiektywnie patrząc, piasek
i sól morska potrafią mocno demolować sprzęt wspinaczkowy (lina!).
Opcji noclegowych na Ton Sai i Railey jest bardzo dużo. Od resortów z noclegiem za 3000 złotych za noc do bungalowów na kurzych łapkach za 30 zł od łóżka. Oczywiście najtańsze opcje nie mają klimatyzacji, ale każdy nocleg jest wyposażony w wiatraki. Dodatkową atrakcją Ao Ton Sai jest brak prądu od około 6 do 18, oraz co do zasady, brak ciepłej wody w kranie (ogrzewacze przepływowe bez prądu wody nie ogrzeją). Zakładam, że w resortach wszystko chodzi pełną parą 24 godziny na dobę. Niemniej, warto pamiętać, że stan domków różny, a podejście Tajów do wszystkiego lekkie.
Osobny rozdział, niczym kwiecista laurka, którego głównym wątkiem byłoby tajskie jedzenie nie będę rozpoczynał, bo to i miejsca nie wystarczy, a i samo miejsce nie ku temu służy. W kwestii artykułów spożywczych i jedzenia, to nie testowaliśmy przewożenia suplementów diety w formie proszkowej przez granicę. Narkotyki są w mocno penalizowane, a my nie mieliśmy wolnych kilkunastu godzin na tłumaczenie, że nasze zapasy to nie kokaina, a proteiny w czystej postaci. Mieliśmy za to batony z Polski, żeby na miejscu nie posiłkować się Snickersami. Z ciekawostek polecić mogę lokalne, małe redbulle, w cenie około 10 batów tajskich za flakonik.
Bez wspinania w rejonie Railey będziemy również mieć ręce pełne pracy. Jest tam wiele atrakcji stricte turystycznych, które możemy odwiedzić podczas dni restowych. Możemy zwiedzać możemy jaskinie, kajakować, podziwiać świątynie. Dobrą opcją może być wycieczka na zakupy do miasta Ao Nang (Tesco, 7/11) ze względu na zawyżone ceny w sklepikach Ton Sai i Railey. Zawsze możemy spać, możemy nurkować, nie próbowaliśmy, ze względu na brak czasu Deep Water Solo. Ogólnie czasu zawsze jest za mało.
Najważniejsze, o czym można też wyczytać w lokalnym topo, a o czym zapominamyw tym rajskim anturażu to, że co do zasady wspinanie to nie plaża, ważne są przede wszystkim bezpieczeństwo i rozwaga, a odpadnięcia z łatwej V potrafią być bolesne. Choć okolica rozleniwia i pozwala odczuć co innego, warto mieć z tyłu głowy, że podejście Tajów do ogólnie pojętego bezpieczeństwa jest mierne, a odległość do najbliższego, dobrego punktu opieki medycznej nie najbliższa. Co prawda w styczniu 2019 jeden ze sklepów Ton Sai przeobraził się w Health Clinic, jednak podchodziłbym z dużą rezerwą do jego usług. Z innych zagrożeń na które warto zwrócić uwagę to pewno lokalna fauna w postaci jadowitych stworzeń, wirus denga, ogólnie pojęte problemy żołądkowe (Ton Sai Tummy, woda kranowa nie jest do picia
i płukania zębów) oraz przede wszystkim słoneczne oparzenia i trudno gojące się w tym klimacie rany. To ostatnie jest szczególnie ważne z perspektywy wspinacza i jego skóry na palcach. Wydaje mi się, że codzienne stosowanie kremów regenerujących uchroniło nas od całkowitej utraty skóry. Zdążają się także problemy z gospodarką organizmu i idąca za nią opuchlizna palców. Sam musiałem przecinać obrączkę na palcu gdy standardowe metody zawiodły (co też stworzyło pole do miłej integracji z Tajami), a innym razem kolega miał stopy sporo powiększone (uwaga na rozmiar butów wspinaczkowych). Warto pamiętać też o kwestii prawa lokalnego i zasad, które nie zawsze są takie same jak w krajach “atlantyckich”.
Z przyjemności na pierwszym miejscu stawiam tajskie masaże i podobnie jak z tajską kuchnią, ich opis mógłby stanowić osobny rozdział. Nadmienię jedynie, że nie zawsze musimy decydować się na ten tradycyjny, dość mocny i często bolesny, a wybrać możemy jego delikatniejsze odmiany z użyciem z kremu i aloesu, co może mieć znaczenie przy nadmiernym spaleniu skóry słońcem. Już na koniec wyjazdu polecam odwiedzić Chatuchak i poświęcić pół dnia na zakupy na największym targu w Bangkoku. W sobotę i niedzielę znaleźć możemy przede wszystkim ubrania.
Chcąc oddać wielkość tagu nadmienię, że tygodniowo odwiedza to miejsce ponad 100 tysięcy osób.
Podsumowując ten wyjazd muszę zaznaczyć, że poleciłbym podobny każdemu, kto oprócz zaznania niewątpliwej przyjemności wspinania, chciałby także poznać zgoła inną kulturę i krajobraz. Sam chcę tam wrócić, żeby chociażby pokończyć kilka dróg wielowyciągowych, powspinać się na wyspach w bliskiej odległości do Ton Sai oraz
wymieniać slingi na niektórych drogach (np. Lost Wall) oraz, jeżeli się uda wstrzelić czasowo, wziąć udział w akcji Retie the Knot Project”.
Tekst: Michał Jastrzębski
Zdjęcia: uczestnicy wyjazdu