W lipcu tego roku nasza klubowa koleżanka Magda Gąbka zdobyła Mont Blanc. Na wierzchołek weszła od strony włoskiej, wspinając się Drogą Papieską. Zapraszamy do przeczytania krótkiej relacji z tego wyjazdu:
“12.07.2019 roku, późnym wieczorem rozpoczęła się nasza wyprawa w Alpy Włoskie. Z Krakowa udaliśmy się przez Niemcy i Szwajcarię do miejscowości Courmayeur w składzie: Magdalena Gąbka z Bychawy, Bartłomiej Bednarczyk z Lubartowa, Dawid Wróbel z Bielska-Białej i Michał Drożdżewski z Łodzi. Po 19 godzinach podróży dotarliśmy na camping w dolinie Val Veny i spędziliśmy tam jedną noc. Następnego dnia już na pieszo z ciężkimi plecakami rozpoczęliśmy wędrówkę Drogą Papieską. Od samego początku widoki były bajkowe, humory i pogoda dopisywały! Do pierwszego biwaku doszliśmy przez lodowiec Miage (Miazga), który w skrócie można nazwać stertą ruchomych głazów, wśród których otwierały się różnej wielkości szczeliny. Noc spędziliśmy na wysokości 2500 m. Następnego dnia nie spieszyliśmy się z pobudką, bo ciągle padało, grzmiało i mżyło. Ciągle nasłuchiwaliśmy końca tego deszczu i wyglądaliśmy promyków słońca. W końcu doczekaliśmy się i późnym popołudniem ruszyliśmy w kierunku schronu Gonella na wysokość 3071 m. Droga do tego
obiektu prowadzi eksponowaną ścieżką, na której czasem spotkać można ubezpieczenia: drabinki, liny, łańcuchy. Można ją porównać do polskiego szlaku Orla Perć. Wymaga dużej koncentracji zwłaszcza jeśli mamy na plecach prawie 30 kg! Upadek bardzo niewskazany 🙂 Po nocy na tej wysokości, śniadaniu i spakowaniu naszych „domków” ruszyliśmy wyżej do ostatniego biwaku. Przed nami był do przejścia lodowiec Dome. Tutaj już związani liną, czujnie przechodziliśmy przez teren, który wymagał przekraczania, a nawet przeskakiwania różnej wielkości szczelin. Słońce nas nie opuszczało, więc co niektórzy zesmażyli się i wyglądali jak górnicy 😉 Udało się bezpiecznie dotrzeć do celu, czyli na wysokość 3675 m, gdzie rozbiliśmy najwyższy biwak. Stamtąd już miał odbyć się atak szczytowy. Jednak zanim to nastąpiło zrobiliśmy jeden dzień restu. Regeneracja po 3 dniach podchodzenia była nam potrzebna. Najważniejsze, że wyżej już nie trzeba było targać całego ekwipunku, tylko szliśmy na lekko. W czwartek 18 lipca po napełnieniu żołądków i termosów ruszyliśmy w
górę. Do szczytu było nieco ponad 1 km w pionie. Najpierw przeszliśmy szczelinę brzeżną, a próg skalny tuż za nią okazał się nie taki banalny, bo kilka ekip robiło tam wycof. W tym miejscu zdjęliśmy raki, zgasiliśmy czołówki i czujnie przechodziliśmy trudności techniczne, które na powrocie już nie stanowiły problemu, bo robiliśmy zjazdy. Kolejnym etapem była skalna grań i tutaj niestety dużo miejsc było ruchomych, więc trzeba było badać teren ręką i nogą, żeby nie wyjechać. Potem czekała na nas wąska śnieżna grań już w rakach. Trzeba było mocnej koncentracji, gdyż po obu stronach była niezła lufa! Dalsza droga była już w blasku i
cieple promieni słonecznych i z coraz większym uśmiechem, bo szczyt wydawał się być bardzo blisko Przed schronem Vallot droga włoska łączy się z klasyczną francuską. Na wierzchołek zdecydowanie więcej ludzi idzie właśnie tamtym wariantem. W samo południe przy pięknej pogodzie stanęliśmy na szczycie Monte Bianco! Cóż za radość dotykać dachu Europy! Widoki zapierające dech 😉 Robiliśmy fotki, kręciliśmy filmy i cieszyliśmy oko i serce pięknymi alpejskimi obrazkami W dół schodziliśmy równie czujnie, a w oddali widzieliśmy nasze namioty, które były dwiema żółtymi kropkami 😉 Dotarliśmy do nich wieczorem, ale niektórzy byli jeszcze na adrenalinie i spać im się nie chciało! Po uzupełnieniu kalorii i nawodnieniu organizmu jednak zakopaliśmy się w śpiwory. Ostatniego dnia czekało nas zejście do campingu, czyli najpierw lodowiec Dome, który przez te dwie doby zmienił się diametralnie! Potem „Orla Perć” i na koniec lodowiec Miage. Wieczorem w komplecie i bardzo szczęśliwi świętowaliśmy sukces zajadając się pizzą :)”
Tekst: Magdalena Gąbka
Zdjęcia: uczestnicy wyjazdu