KW Lublin inauguruje sezon wspinaczkowy w Tatrach


W ostatni długi weekend członkowie KW Lublin zainaugurowali letni sezon wspinaczkowy w Tatrach. Michał Drożdż, Katarzyna Mięsiak-Wójcik, Mariusz Warda i Marcin Podniesiński działali na Słowacji w rejonie Doliny Złomisk. Pierwszym celem była wyceniana na VI- Plškova Cesta (Droga Plšeka) na Małym Oszarpańcu (Malý Ošarpaniec). Ponieważ na popołudnie zapowiadano burze i opady deszczu wstaliśmy bardzo wcześnie, o czwartej rano. Podejście pod ścianę ze schroniska przy Popradskim Plesie zajęło nam około półtorej godziny.  Być może ze względu na słabą prognozę pogody cała Dolina Złomisk była pusta – oprócz naszej czwórki spotkaliśmy tylko jeszcze jeden dwuosobowy zespół. Tak się jednak złożyło, że wszyscy poszliśmy na Plškovą Ceste, ale taki „tłum” na drodze nie wpłynął na szczęście na tempo wspinania. Pierwszy wyciąg prowadził płytą, dwa kolejne systemem rys i trawersów. Na czwartym, ostatnim mieliśmy do wyboru dwie opcje – albo iść na wprost płytą (rysa i dobre chwyty) albo przetrawersować około ośmiu metrów w prawo i wspinać się później do góry niezbyt przyjemnym kominem. Niestety ponieważ wszystkie chwyty i stopnie na płycie były mokre (a z niektórych wręcz lała się woda), musieliśmy wybrać dużo mniej efektowny wariant przez komin. Po ukończeniu drogi, zgodne z planem zaczęliśmy robić grań Szarpanych Turni. Niestety w momencie kiedy znaleźliśmy się na szczycie Małego Oszarpańca zaczął padać deszcz, a gdzieś w oddali było już słychać zbliżającą się burzę. Dlatego czym prędzej zaczęliśmy zjeżdżać do dołu, najpierw do półki na której zakończyliśmy wspinaczkę na Plškovej Cescie, a następnie Kominem Komarnickich do podstawy ściany.

Na następny dzień prognozy zapowiadały się jeszcze gorzej – burze miały się zacząć już o godzinie 12-tej w południe. Dlatego wybraliśmy się na położoną około 15 minut od schroniska Osterwę, na pięciowyciągową drogę Pavlik-Kracalik V+. Trudności drogi były skumulowane na drugim, mocno przewieszonym wyciągu (możliwe były różne warianty jego pokonania, Marcin z Mariuszem poszli nieco inaczej niż my). Później było już łatwe trójkowe wspinanie na trzecim wyciągu i kawałek za V+ na czwartym. Po ukończeniu drogi zgodnie z prognozami na zejściu złapał nas deszcz.

Ponieważ następnego dnia (niedziela) miało już padać przez cały czas zdecydowaliśmy się na ewakuować z Doliny Mięguszowieckiej i pojechaliśmy na Jurę Krakowsko-Częstochowską, gdzie po kilku godzinach sportowego wspinania wróciliśmy do Lublina. (Tekst: Michał Drożdż)

W tym samym rejonie tylko nieco wcześniej w Tatrach działał też Oskar Wróbel ze swoją ekipą. Oto jego krótka relacja z tego wyjazdu:

„Z Lublina wyjeżdżamy o 22-iej, by po sześciu godzinach jazdy dojechać na parking pod Popradskim Plesem. Dziewczyny zostają w samochodzie żeby trochę odespać, my gonieni przez zapowiadane wszem i wobec burze ruszamy biegiem pod ścianę. Plecaki mamy wypchane gratami na nocleg w kolebie, do tego sprzęt wspinaczkowy i jakieś żarcie. W pierwszą drogę wstawiamy się po godzinie 6:00. Jest to V znamení špagety – Prostr. veža (IV+), która w początkowej części jest cała zalana. Ja wygrałem konkurs na prowadzenie, więc ochoczo zabrałem się do roboty. Staraliśmy się wyszukać najbardziej suche fragmenty, przez co zamiast iść po najprostszej linii oporu często komplikowaliśmy sobie życie. Po dwóch wyciągach zamieniamy się na prowadzeniu i mój partner Konrad wskakuje na prowadzenie. Droga schodzi nam bez większych problemów, wrzucamy kości, taśmy i friendy, testujemy stanowisko z cordoletty, którego nauczyłem się na kursie z hakówki. Chyba przed 9 kończymy drogę, jemy batony i relaksujemy się. Prognozy zapowiadały burzę już od 11, mimo to wszystkie znaki na niebie i ziemi temu przeczyły. Schodzimy do podstawy ściany i wstawiamy się w 1 jedną drogę. Tym razem jest to Pavlín – Kráčalík (V,AO RP:5+/6). Znowu ja zaczynam prowadzić, droga dla odmiany jest sucha i przyjemna, można się trochę powspinać, zamiast podchodzić na nogach. Obok nas ciekawy wariant prowadzą chłopaki z Rybnika, z którymi dzieliliśmy się ciastkami. Klasycznie po dwóch wyciągach następuje zmiana, Konrad prowadzi swoją część. Kończymy w tym samym momencie, co chłopaki z sąsiedniej drogi i dzięki ich uprzejmości możemy zjechać na ich linach. Nasza 60tka niestety nie nadawała się do zjazdów i gdyby nie oni – znowu musielibyśmy schodzić z buta. Po zakończonej robocie dzielimy się sprzętem i dyskutujemy nad naszymi dalszymi losami. Planowany biwak w kolebie w końcu nie dochodzi do skutku z powodu nadciągającej burzy, my też nie jesteśmy najświeżsi, ponieważ od 30 godzin jesteśmy na nogach. Wracamy na parking, gdzie czekają na nas dziewczyny po swojej dawce przyjemnego trekkingu. Śpimy w Smokowcu na podłodze u dziewczyn. Prognozy na dzień następny zapowiadają dla odmiany burzę, więc nastawiamy budziki na 3:30 i próbujemy zrobić chociaż 1 drogę. Tym razem mamy w planach prostowanie wariantu drogi z dnia poprzedniego. Droga obita, trudniejsza, ale czujemy się na siłach. Tym razem zaszczyt prowadzenia przypadł mojemu partnerowi. Niestety pod koniec 1 wyciągu napotkał trudności, których nie był w stanie pokonać i zboczył z obranej ścieżki wracając na dobrze nam znaną drogę. Pokonujemy ją innym wariantem, niż wcześniej i zmieniamy się na prowadzeniu. Schodzimy na dół po 9 i pędzimy do hotelu, który musimy opuścić do 11. Po drodze zajeżdżamy do Zakopanego, gdzie dziewczynom zamarzył się placek po zbójnicku w Murowańcu. Konrad wraca do Wwa busem, a my w deszczu idziemy na Halę Gąsienicową. Ludzi, jak mrówków, a jedzenie dobre, jak zawsze. Na dole oscypki i pakujemy się do auta i jedziemy na weekend do Krakowa. Pierwszy wspin po zimie można uznać za w miarę udany, chociaż zostaje pewien niedosyt. Nie mogę się doczekać następnego razu.”

Tekst: Oskar Wróbel