Tatrzańskie opowieści – w poszukiwaniu warunu

22 stycznia, środa. Mrozy wróciły po wcześniejszych roztopach, a my – ja i Grzesiek Koszałka – ruszyliśmy w Tatry w poszukiwaniu tego, co każdy wspinacz ceni najbardziej: dobrego warunu. Naszą bazą stała się Nowa Leśna, a pomysł był prosty: ruszać z dołu i działać w dolinach Furkotnej, Młynickiej i Złomisk.

🏔 Dzień pierwszy – gonitwa z czasem 🏔

Plan na pierwszy dzień był ambitny – prawe żebro Szczyrbskiego Soliska (M4, 600 m) w Dolinie Furkotnej. Pobudka o świcie, szybkie śniadanie i w drogę. Ale jak to bywa, Tatry to nie wszystko, a życie lubi dorzucić swoje „atrakcje”. W drodze do Szczyrbskiego Plesa nasz akumulator (a właściwie alternator) odmówił współpracy. Zamiast spokojnie dotrzeć na parking, w panice szukaliśmy mechanika, który mógłby nas uratować. Znaleźliśmy zakład otwarty od 7:00, a już chwilę po 9:00, z lżejszym portfelem i wyścigiem z czasem, ruszyliśmy dalej.

Wymarzonej drogi nie zamierzaliśmy odpuścić, choć wiedzieliśmy, że zaczynamy późno – w ścianę weszliśmy dopiero o 12:30. Liczyliśmy się z ryzykiem nocnej wspinaczki. Na szczęście ktoś już przecierał ślad, co pozwoliło nam nieco nadgonić. Ostatnie dwa wyciągi robiliśmy jednak w ciemnościach, ale trudności grani i zejścia nie sprawiły większych problemów. Przygoda była warta każdej minuty. Do samochodu dotarliśmy o 22:00 – zmęczeni, ale usatysfakcjonowani.

🏔 Dzień drugi – „rest day” z przygodami 🏔

Po intensywnym pierwszym dniu pozwoliliśmy sobie na dłuższy sen. Plan był bardziej „lightowy” – dwuwyciągowa droga na Turni pod Skokiem w Dolinie Młynickiej, czyli coś, co Grzesiek ochrzcił mianem „rest day”. Już na podejściu widzieliśmy, że trawkowa droga jest sucha jak pieprz, więc nasze nadzieje na udany wspin były minimalne.

Kiedy w końcu dotarliśmy w rejon drogi, mgła zrobiła swoje – przegapiliśmy zejście ze szlaku. Gdy widoczność wróciła, było już za późno, by wdawać się w jakiekolwiek przygody. Niektóre rzeczy po prostu „mają być”, a ten dzień miał skończyć się inaczej. Powrót do bazy, obiad i relaks w termach w Wrbovie. Cóż, też dobrze spędzony dzień!

🏔 Dzień trzeci – mocne zakończenie 🏔

Ostatni dzień postanowiliśmy wykorzystać w pełni. Start o 6:30, piękna pogoda i plan na drogę Banan Extra (M5, 4 wyciągi) na Tępej. Tym razem obyło się bez niespodzianek. Podeszliśmy pod drogę jako pierwsi, wyprzedzając ekipę z Krakowa – pozdrowienia dla chłopaków!

Droga była wymagająca, zwłaszcza drytoolowe wyciągi, ale szliśmy sprawnie i bez większych problemów. Po zakończeniu wspinu pozwoliliśmy sobie na krótkie piwko w schronisku, po czym sprawnym zejściem dotarliśmy do samochodu o 16:30. Powrót do domu zajął nam około 5 godzin.

Szybkie, intensywne, pełne emocji. Takie ekspresowe tatrzańskie wycieczki zawsze zostawiają niedosyt, ale też wielką satysfakcję. Każdy dzień to nowa opowieść – od walki z czasem, przez mgłę i pomyłki, aż po idealne zakończenie na trudnej, ale pięknej drodze.

Tatrzańska zima, jak zawsze stanowi niespodziankę. W tym roku nas nie rozpieszcza. Śniegu i lodu niestety nie ma za wiele. Pamiętajcie, by dla własnego bezpieczeństwa zawsze dokładnie sprawdzać warunki na wybranej przez Was drodze!