Olsztyn – „Słońce Jury” – przywitał członków i sympatyków Klubu Wysokogórskiego Lublin
upalną, bezchmurną pogodą. „Warun” może nie doskonały, ale przy umiejętnościach
znajdowania zacienionych skałek korzystny. Wyłoniony naturalnie komitet posiadaczy topo zajął
się szukaniem w przewodnikach skałek odpowiedniej dla wszystkich cyfrze i wystawie bez
ryzyka udaru słonecznego. Na szczęście Olsztyn obfituje w takie miejsca. (Co ciekawe są tam też
skały, które bardzo szybko schną po deszczu, ale to inna historia.)
Długi dzień sprawił, że pierwsze wstawki były możliwe już w piątek po południu. Taka
rozgrzewka okazała się bardzo owocna dla tych, którzy mogli przyjechać kilka godzin wcześniej.
Wieczorem nastąpiło przełamanie lodów przy chłodnych napojach i zapiekankach. Ciepła, letnia
noc sprzyjała integracji.
W sobotę podeszliśmy w rejon „Góry Niwki” z dominującą skałą Dziewica. Prowadziliśmy tam
różne rodzaje aktywności: prowadzenie dla doświadczonych, patentowanie dla tych którzy
potrzebowali uwierzyć, że można oraz wspinanie na własnej dla tych, którzy mieli szpej. Rejon
oferuje wiele dróg łatwych, tzw. „kursowych”. Nie brakuje też nieobitych rys i kominów, stąd
miłośnicy osadzania własnej asekuracji mieli co robić. Każdy znalazł coś dla siebie. Skały
okazały się też mało „wyślizgane”.
Bardzo owocne okazały się też popołudniowe wstawki na skale Pielgrzym. Patentowana przez
nas droga „Pielgrzymi Tybetu” byłaby świetną inspiracją dla routesetterów. Kilkumetrowa, lekko
przewieszona płyta onieśmielała, ale także wynagradzała zdecydowanych dobrymi chwytami.
Nic dziwnego, że jest wyróżniona w przewodniku.
W czasie podejmowania decyzji o obozie nikt nie podejrzewał jaki bonus czeka fanów futbolu.
Gospodyni ośrodka umożliwiła nam wspólne, klubowe oglądanie zwycięskiego remisu
reprezentacji Polski z Hiszpanią. Ten sobotni, letni wieczór nie mógł zakończyć się lepiej.
W niedzielę komitet zaproponował schowane w lesie skały „Brama Brzegowa” i „Dinozaur”
nieopodal Siedlca. Okazały się dobrym wyborem ze względu na panujący upał oraz obecne tam
ciekawe, techniczne drogi. Tu uczestnicy mogli już skorzystać z tzw. rozwspinania. Okazało się,
że krawądki coraz lepiej trzymają, a na malutkich jurajskich stopniach naprawdę można stawać.
Pojawiło się więcej pewności i coraz większy apetyt na wyższe cyfry. Magia obozu działała. Aż
żal było kończyć i wracać do miasta. Pozostał zdrowy niedosyt: zachęta, aby trenować i
wyczekiwać kolejnego obozu KW Lublin.
Tekst: Tomek Golba
Zdjęcia: Grzesiek Koszałka